Po trzech nocach spędzonych w schronisku Gnifetti i zaliczeniu dwóch szczytów jesteśmy już dobrze zaaklimatyzowani. Czwarty dzień wyjazdu szykuje dla nas kolejne rekordy – zarówno jeśli chodzi o wysokość szczytów, jak i wysokość, na jakiej znajduje się nasz kolejny nocleg. Dziś zapraszam na relację ze zdobycia kolejnych trzech wierzchołków masywu Monte Rosa – Balmenhornu, Corno Nero i Ludwigshöhe.
Pozostałe relacje z masywu Monte Rosa:
- Tydzień w Monte Rosa cz. 1 – Piramida Vincenta i Il Naso (Schneedomspitze)
- Tydzień w Monte Rosa cz. 3 – Parrotspitze, Zumsteinspitze, Punta Gnifetti (Signalkuppe)
- Tydzień w Monte Rosa cz. 4 – Punta Giordani + informacje praktyczne
Balmenhorn (4 167 m, PD)
Dziś wychodzimy ze schroniska na ciężko. Najbliższe dwie noce planujemy spędzić w malutkim schronie Bivacco Felice Giordano na Balmenhornie, który będzie naszą bazą wypadową na dalsze szczyty masywu Monte Rosa.
Patrząc na zdjęcia, ciężko uznać Balmenhorn za samodzielny wierzchołek. Bardziej przypomina on skalną wysepkę pośrodku wiecznych śniegów lub przedwierzchołek sąsiedniego Corno Nero. Mimo „zawrotnej” 12-metrowej wybitności (czyli różnicy wysokości między szczytem a przełęczą oddzielającą daną górę od najbliższego wyższego sąsiada), UIAA zaliczyła go w poczet grupy alpejskich czterotysięczników.
Wychodzimy ze schroniska chwilę przed godziną 7 i pokonujemy tę samą trasę, co w poprzednich dniach. Przy Piramidzie Vincenta odbijamy w lewo i wdrapujemy się śnieżnym, stromym zboczem w stronę szczytu. Wejście na skałę odbywa po metalowych stopniach i jest dodatkowo ubezpieczone grubą lina.
Z małego tarasu rozpościera się piękny widok na Piramidę Vincenta i pobliskie Corno Nero. Sam schron jest niewielki, ale sprawia pozytywne wrażenie. W środku jest niewielki kibelek, salka z drewnianym stołem i ławkami oraz kuchenka gazowa (w której później jeden palnik okazał się zepsuty i musieliśmy dobrze wywietrzyć pomieszczenie z gazu, żeby niechcący nie wysadzić tej blaszanej budy w powietrze :)). Na górze znajduje się niewielka prycza z materacami i kocami. Oczywiście nie ma prądu, ogrzewania ani bieżącej wody – czyli luksus, jak się patrzy! 🙂
Spore wrażenie robi na nas czterometrowa, ważąca blisko tonę figura Chrystusa (Cristo delle Vette, czyli „Chrystus szczytów”), która znajduje się na szczycie. To dzięki niej niepozorny Balmenhorn zyskał dodatkowe znaczenie. Posąg wykonał ze złomu wojennego turyński artysta, Alfredo Bai, aby uczcić pamięć ofiar II Wojny Światowej. Co ciekawe, na czas transportu pomnik został podzielony na 11 części, które transportowało 35 żołnierzy górskich. Uroczyste odsłonięcie rzeźby odbyło się 4 września 1955 r. (informacje ze strony zermatt.ch).
Corno Nero / Schwarzfluh (4 321 m, PD)
Po odpoczynku w schronie postanawiamy wybrać się na okoliczne szczyty. Po zejściu ze skały, dokładnie w południe, znów jesteśmy na lodowcu, a wprost przed nami wznosi się Corno Nero (niem. Schwarzfluh). Idziemy na lekko, nawet bardzo na lekko, bierzemy tylko raki, czekany i linę, którą wiążemy się od razu po zejściu z Balmenhornu.
Podchodzimy ok. 20 minut na przełęcz Zurbriggenjoch rozdzielającą Corno Nero i Ludwigshöhe. Na sam wierzchołek wchodzimy bardzo stromym (40-45 stopni), śnieżnym zboczem, przedzielonym na dodatek na dole wielką szczeliną. Musimy tutaj zaangażować wszystkie cztery kończyny – wbijamy się w śnieg zarówno rakami, jak i czekanem. Wspinanie jest bardzo przyjemne, śnieg nie jest mocno zmrożony, więc nie mamy problemów z wykopywaniem sobie stopni. Na samej górze musimy jeszcze przejść kilka metrów po skale i koniec. Corno Nero zdobyte!
Nie jest nam dane zbyt długo podziwiać widoki. Niebo nad Monte Rosa zaciąga się gęstymi chmurami i zaczyna dość ostro sypać na nas śnieg. Zamiast schodzić, postanawiamy szybko zjechać na dół. Dostrzegamy, że jeden z głazów jest opleciony kilkoma linami i taśmami, wygląda na pancerne stanowisko. Przerzucamy linę, wpinamy się i po kilku minutach jesteśmy na dole.
Ludwigshöhe (4 341 m, PD)
Mimo kiepskiej pogody decydujemy się jeszcze na wejście na pobliskie Ludwigshöhe. Między jednym a drugim szczytem jest dosłownie „rzut beretem”, chcemy wykorzystać okazję.
Idziemy po wydeptanych śladach w stronę szczytu szerokim zboczem. Mniej więcej w jego połowie dochodzimy do sporej szczeliny. Obejście jej nie wydaje nam się bezpiecznym rozwiązaniem, śnieg wokół wygląda niestabilnie. Postanawiamy zejść niżej i obejść wierzchołek, by wejść nie niego od drugiej strony. Tutaj grań szczytowa jest dosyć wąska i nieco bardziej stroma, ale po kilku minutach jesteśmy na kolejnym szczycie. Niebo znów się rozpogadza, robimy pamiątkowe zdjęcia i wracamy na Balmenhorn.
Po powrocie do schronu okazuje się, że nie tylko my wpadliśmy na pomysł spędzenia tutaj nocy. Poznajemy inną ekipę z Polski oraz ekipy z Anglii i Belgii. Razem jest nas 16 osób, a miejsc do spania tylko 6! Wieczorem robimy małe przemeblowanie, przesuwamy stoły i ławy i rozdysponowujemy miejsca na glebie. Okazuje się, że schron bez problemu mieści nawet taką ilość ludzi 🙂 Śpimy trochę pościskani, jak sardynki, ale pierwszy raz w życiu cieszę się z takiego obrotu sytuacji. Nie mam śpiwora, tylko cieniutki schroniskowy liner, a mimo kilku dodatkowych koców, nie jest mi zbyt ciepło, więc dodatkowi ludzie obok są na wagę złota 🙂
Czasy przejścia:
- Gnifetti – Balmenhorn: 3 godziny
- Balmenhorn – Corno Nero: 40 minut
- Przełęcz pod Corno Nero – Ludwigshöhe: 25 minut