Podczas jednego z naszych majówkowych dni w Arco, wybraliśmy się na długą i wymagającą ferratę dell’Amicizia, prowadzącą na szczyt Cima Sat (1 247 m n.p.m.).
Szlak, którym przebiega Ferrata dell’Amicizia, co ciekawe, rozpoczyna się praktycznie w centrum miejscowości Riva del Garda (65 m n.p.m.). Droga została otwarta dla turystów w 1972 r. i jest jedną z częściej uczęszczanych ferrat w tej okolicy. Polecam szczególnie osobom z dobrym przygotowaniem fizycznym, którym nie straszne wielogodzinne dreptanie. Pokonanie całego szlaku zajmuje około 6-7 godzin. Widoki ze szczytu zdecydowanie są warte wysiłku 🙂
Zostawiamy auto na pobliskim płatnym parkingu i, kierując się szlakiem nr 404, rozpoczynamy podejście asfaltową, wijącą się drogą. Po około 15-20 minutach dochodzimy do pierwszej atrakcji na trasie – zabytkowych ruin Bastionu – z pięknym widokiem na leżące w dole Riva del Garda i Jezioro Garda.
Po minięciu Bastionu ścieżka robi się bardziej stroma i wymagająca. Dochodzimy do rozwidlenia dróg – w lewo szlak 404 prowadzi w stronę Kaplicy Św. Barbary, w prawo odbija szlak 404/B, który prowadzi na szczyt i który my wybieramy. Zaczyna lekko padać, wyciągamy kurtki i podążamy dalej, mając nadzieję, że nie rozpada się na dobre. Na szczęście prawie cały czas idziemy pod drzewami, więc deszcz aż tak bardzo nie dokucza. Dreptamy coraz bardziej pod górę i kiedy już zaczynamy się zastanawiać, kiedy wreszcie skończy się zwykły szlak, a zacznie ferrata, naszym oczom wreszcie ukazują się stalowe liny.
Dalsza droga nie przedstawia większych trudności technicznych. Liny prowadzą nas po łatwych skalnych schodkach, w nieco trudniejszych miejscach są zamontowane krótkie stalowe pręty, na których można oprzeć stopy. Największe wyzwanie stanowią długie drabiny, które pozwalają nareszcie poczuć klimat prawdziwej ferraty 🙂 Pierwsza z nich ma ponad 40 metrów wysokości (to więcej niż 10-piętrowy blok!) i przedzielona jest malutkim „tarasem”, na którym przepinamy się i idziemy dalej. Jak dobrze, że nie mam lęku wysokości, bo inaczej chyba bym tam umarła ze strachu 🙂
Wychodzimy ponad chmury i ponownie idziemy po łagodnie wznoszących się skałach, ale to jeszcze nie koniec. Po drodze czekają na nas kolejne dwa miejsca z drabinami – jedna z nich ma 70 metrów wysokości, ostatnia już tylko 15 metrów. W kilku momentach przęsła drabin dziwnie się ruszają i nawet taki chojrak, jak ja zaczyna czuć się trochę niepewnie 🙂 Najtrudniejsze jednak za nami. Jeszcze tylko trochę dreptania przez las i znowu ubezpieczone stalowymi linami skały, i nareszcie, po około 4,5 godzinach od wyruszenia na szlak i pokonaniu prawie 1 200 metrów przewyższenia, stajemy na szczycie Cima Sat.
Zejście ze szczytu również odbywa się krótką, kilkunastometrową ferratą i jest to dla mnie chyba jeden z najtrudniejszych fragmentów całej trasy. Gdzieniegdzie brakuje mi stopni i jest dosyć ślisko, ale udaje mi się zejść na dół bez szwanku 🙂 Dalej schodzimy szlakiem nr 418, który łączy się niżej ze szlakiem 402.
Zejście do miasta zajmuje około 2 godziny i niestety nie jest już tak atrakcyjnie, jak droga w górę, którą wcześniej pokonaliśmy. Najpierw schodzimy krętą ścieżką miedzy drzewami, która zawija raz w lewo, raz w prawo i wydaje się nie kończyć. Potem łączy się z równie długą i nudną betonową drogą, która jest tak stroma, że łatwiej po niej zbiegać niż iść. Dochodzimy w końcu do cywilizacji, a na ścianie przy naszym parkingu znajdujemy dużą mapę, na której dopiero możemy w pełni zobaczyć, jaką trasę pokonaliśmy. Niezły dystans 🙂